Mikrosłonik Motyloskrzydły
Mikrosłonik Motyloskrzydły | |
---|---|
Grupa | Słoniowate |
Nastawienie | Neutralne |
Odżywianie | Roślino/Skało/Magio/Energiożerne |
Występowanie | Zachód, ośrodki naukowe/magiczne Alaranii |
Populacja | Średnia |
Spis treści
Wygląd
Zwierzę to wygląda, jakby się przyśniło artyście po suto zakrapianej i zaprawionej innymi środkami uczcie. Niby przypomina słonia, jednakże jest on wręcz mikroskopijnych -jak na te zwierzęta- rozmiarów (największe osobniki osiągają wysokość w kłębie niewiele ponad piędź (10-14 cm) przy słusznej (wszak to słoń!) wadze . Na dodatek jest z reguły różowo ubarwiony, włącznie z chwościkiem na ogonie i ciosami, chociaż zdarzają się stworzenia pomarańczowe bądź seledynowe. Uszy zaś posiada dość małe, w kształcie przypominającym kokardkę. Czarodzieje nadali mu nazwę mikrosłonika motyloskrzydłego, a świat naukowy - termin binominalny Elephas (Elephantulus) papillipennatus. Trąbowiec ten posiada motyle skrzydła o wyraźnym żyłkowaniu (zazwyczaj czarnym lub grafitowym), natomiast pozostała ich część jest koloru kości nomen omen słoniowej lub kremowego. U tych zwierząt dymorfizm płciowy zatarł się niemal zupełnie. Samce (zwane bykami) i samice (określane jako krowy) nie wykazują różnic we wzroście czy masie.
Odżywianie
Jak na słonia przystało, mikrosłonik motyloskrzydły jest roślinożercą i pożywia się tym samym, co nie zaszkodziłoby innym trąbowcom, oczywiście wykluczając drewno i próchno. Zwierzę to wykształciło zdolność pozyskiwania energii z minerałów: tak skał, jak i kamieni szlachetnych, a także szkła. Surowce te trafiają wraz z materią roślinną do przewodu pokarmowego, a następnie są trawione. Zwierzęta te utrzymują się przy życiu również dzięki pozyskiwaniu energii z magii otaczającego je środowiska, którą chłoną otwartymi pyszczkami lub poprzez dotyk, z reguły za pomocą chwytnej trąby. Podobnie żywią się energią nieumarłych, konstrukcji mechanicznych tudzież żywiołaków (np. golemów).
Zachowanie
Mikrosłoniki żyją w stadach, składających się z kilku mniejszych społeczności. Pojedyncza społeczność liczy do 50 osobników obu płci, jako że samce z reguły raz włączone w obręb danej grupy już w niej pozostają. Byki nie wykazują szału godowego, zwanego musth, toteż nie sprawiają problemów w stadach, nie są też groźne dla pobratymców, w tym pozostałych byków. Zachowania godowe tego gatunku są bodaj najmniej brutalne spośród wszystkich trąbowców, a może i kopytnych, jeśli nie ssaczych roślinożerców ogółem. Zalotnicy stają w szranki do konkursu wokalnego, a jeśli ten nie wyłoni zwycięzcy, popisują się podniebnymi akrobacjami. W razie nierozstrzygnięcia, następuje pokaz zastraszania przeciwnika wśród tumanów kurzu, a gdy i to zawiedzie - gonitwa, jednakże do pogoni tego typu dochodzi bardzo rzadko, wręcz sporadycznie. Słonica po półrocznej ciąży rodzi maksymalnie trzy młode, zwane cielętami, którymi opiekują się wszyscy członkowie mniejszej społeczności. Mikrosłoniki dożywają kilkuset, a niektórzy twierdzą, że ponad tysiąca lat.
Informacje dodatkowe
Jest to tak dziwne zwierzę, iż niemożliwym jest powstanie tego gatunku w zwyczajny, niemagiczny sposób. Gdy czarodziejki z Rapsodii dały początek hasuyen, pozostała część magokracji zapragnęła “wystawić pomnik twardszy od korundu”, by przetrwał dłużej, niż oni sami i ich cywilizacja. Same marzenia to jeszcze nie kłopot, ale żądze połączone z nieograniczonymi wręcz funduszami i zasobami to już blisko armageddonu czy innej pożogi. Takie warunki panowały niestety w orientalnym Egarilu. Panujący ówcześnie król królów, zwany także negusem, wymyślił sobie, iż uczyni z gospodarczej potęgi bazującej na kruszcach i niewolnictwie największy magiczny uniwersytet, jaki widziała Alarania. Niewiele myśląc, łożył coraz to więcej środków, by marzenie stało się jawą. W końcu w stolicy stanął wielki gmach akademii, która miała kształcić przyszłych mistrzów sztuk magii wszelakiej. Także znamienici magowie - tak z urodzenia, jak i z wykształcenia - zaczęli ściągać do Egarilu. Był wśród nich czarodziej, niejaki Till van Speegenuller, mistrz i miłośnik magii natury. Postanowił stworzyć smokopsa, który na motylich skrzydłach będzie przemierzać bezkresne równiny i wznosić się nad lasami. Niestety, ulubiony pupil maga, szpic Rolv wyczuł, co się święci i dał drapaka w pobliskie krzaki. Właściciel, szukając go, potknął się o wystający korzeń i w złości cisnął promień magii wprost na stadko słoników irrasilskich, które objadały się kwitnącymi krzewami różaneczników. Jego zdziwienie było ogromne, gdy, tuż potem, jak wstał po nieszczęsnym upadku, oczom ukazał się widok kilkudziesięciu dorosłych różowych słoników lecących ku niemu na motylich skrzydłach. Większość była różowo ubarwiona. Uciekł do wieży, gdzie mieściła się jego pracownia. Pech chciał, że służba akurat tego dnia robiła generalne porządki i nie zamknięto wszystkich okien. Czarodziej zauważył ten fakt , gdy było już za późno na reakcję. Stado rozjuszonych filigranowych słoni wdarło się do jednej z komnat, narobiło rumoru i ogołociło zgromadzone tam zapasy ze wszystkiego, co roślinne lub mineralne. Następnie szkodniki odleciały w poszukiwaniu nowych źródeł pożywienia. Z biegiem lat, powiększyły swoją populację i rozprzestrzeniły się na nowe tereny. A czarodziej? Zyskał sporo prestiżu, odnalazł w końcu przyczajonego w krzakach psa, a niedługo po zdarzeniu został królewskim doradcą, a jego potomkowie pełnią tę zaszczytną funkcję po dziś dzień.
Słoniki te chętnie urządzają "napady" na pracownie magów, alchemików, zielarzy, botaników, geologów, jubilerów i wszystkich tych, którzy trzymają w jednym miejscu duże ilości materii mineralnej bądź pochodzenia roślinnego za wyjątkiem drewna oraz dykty.
Wieść o nowo stworzonym bycie z dalekiego Egarilu nie wszędzie jeszcze dotarła, więc nie może dziwić postawa katów czy podlegających im kapitanów straży w miastach po przyjęciu przez nich zgłoszenia o tym, jakoby małe, różowe słonie wleciały delikwentowi do domu przez okno na własnych skrzydłach przypominających motyle i zdewastowały pracownię, pochłaniając wszystko, co miało związek z roślinami tudzież minerałami. Stróże prawa ukuli wręcz teorię o nowej chorobie zawodowej ludzi parających się magią, alchemią i tym podobnymi. Lata kontaktu z różnorakimi chemikaliami, wdychania rozmaitych “cudów” ani chybi musiały poskutkować jakimiś halucynacjami, dajmy na to w postaci słoni fruwających po pokoju. Stąd wzięło się porzekadło “widzieć różowe słonie” lub po prostu “widzieć słonie”, oznaczające szaleństwo wynikłe z długoletniego kontaktu z chemikaliami, tudzież innymi niebezpiecznymi odczynnikami alchemicznymi.